Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/11

Ta strona została przepisana.

— Dzień dobry księdzu proboszczowi — rzekła Teuse, odstawiając miotłę. — Polenił się ksiądz dzisiaj, a to już kwadrans na siódmą.
I nie dając czasu na odpowiedź młodemu kapłanowi, który się uśmiechał:
— Mam do księdza pretensyę — mówiła. — Obrus znowu dziurawy. Nie ma w tem sensu! Jest tylko jeden na zmianę i już trzy dni ślepnę nad cerowaniem go... Jeżeli tak dalej pójdzie, biedny Pan Jezus będzie nagi zupełnie.
Ksiądz Mouret ciągle się uśmiechał i rzekł wesoło:
— Pan Jezus niepotrzebuje tyle bielizny, moja poczciwa Teuse. Zawsze mu ciepło, zawsze po królewsku jest przyjęty, jeżeli go się tylko mocno kocha.
A idąc ku miednicy z wodą zapytał:
— Czy siostra moja wstała? Nie widziałem jej.
— Panna Dezyderya zeszła już oddawna — odpowiedziała służąca, klęcząc przed starym, kuchennym kredensem, w którym złożone były szaty kościelne. — Już ona przy kurach i królikach... Oczekiwała wczoraj piskląt, które się nie wykluły. Domyśla się ksiądz proboszcz, co to za oczekiwanie!
Przerwała sobie, mówiąc:
— Ornat złoty, nieprawdaż?
Kapłan, który umył ręce, w skupieniu, mrucząc