Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Ksiądz oświadczył się za wielkiemi pękami zieleni.
— Dalejże, przychodźcie — mówiła służąca — wlazłszy znowu na stołek. Nie możemy tu nocować... A ołtarza nie pocałujesz, Mietto! Czy ci się zdaje, żeś w swojej stajni?... Niechże ksiądz proboszcz popatrzy co one tam robią? Słyszę, że śmieją się jak najęte.
Podniesiono do góry jedną z dwóch lamp, i oświecono ciemną stronę kościoła. Pod chórem trzy duże dziewki zabawiały się popychaniem; jedna z nich wpadła głową do kropielnicy, co tak rozśmieszyło inne, że pokładały się od śmiechu. Zbliżyły się, patrząc bokiem na księdza, z miną uradowaną z połajania, z rozmachanemi rękami, bijącemi je po udach.
Ale co najbardziej rozgniewało Teuse, to że spostrzegła Rozalię zbliżającą się do ołatrza jak inne, ze swoją wiązką.
— Pójdziesz ty mi ztąd! — krzyknęła do niej. — Śmiałości tobie niebrak, moja kochana!... No, prędzej, zabieraj twoją wiązkę.
— Proszę, dlaczegóż to? — powiedziała zuchwale Rozalia. — Nikt chyba nie powie, że ją ukradłam.
Duże dziewczęta przybliżyły się, udając głupie, zamieniając ze sobą błyszczące spojrzenia.
— Precz — powtarzała Teuse — nie tu twoje miejsce, słyszysz?
Wreszcie, tracąc trochę cierpliwości rzu-