Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/122

Ta strona została przepisana.

ciła wyraz bardzo gruby, na który, śmiech pełen uciechy przebiegł między chłopkami.
— To i co — rzekła Rozalia. — A co robią inne? Czy kto do nich zaglądał, co?
I uznała za stosowne wybuchnąć łkaniem. Rzuciła swoje gałęzie, dała się odprowadzić o kilka kroków księdzu, który przemówił do niej bardzo surowo. Pokusił się o uciszenie Teuse, stawał się zakłopotany wobec tych dużych, bezwstydnych dziewek, co ze swemi naręczami zieleni napełniały kościół. Cisnęły się aż do stopnia ołtarza, otaczały go kawałkiem żywego lasu, przynosiły ostrą woń pachnących borów, niby wyziew ich własnych, silnych ciał.
— Pośpieszajmy, pośpieszajmy — mówił — uderzając z lekka w dłonie.
— Ba, wolałabym być w mojem łóżku — mruknęła Teuse — jeżeli się komu zdaje, że to łatwa rzecz, przymocowywać wszystkie te gałęzie.
Tymczasem przywiązywała ostatecznie między lichtarzami wysokie kity zieloności. Złożyła stołek, który Katarzyna odniosła za wielki ołtarz. Pozostało jej jeszcze urządzić dwa klomby po obu stronach ołtarza. Ostatnie wiązki gałęzi wystarczyły na to a nawet zostały jeszcze rószczki, któremi dziewczęta zasłały posadzkę aż po drewnianą balustradę. Ołtarz Matki Boskiej był gajem, zagłębiem w gęstwinie leśnej, z trawnikiem zielonym przed sobą. Teraz Teuse zgodziła się na ustąpienie miejsca