Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/123

Ta strona została przepisana.

księdzu. Stanął on przy ołtarzu i uderzył znów lekko w dłonie.
— Jutro — rzekł — odbędziemy znowu z paniami ćwiczenia majowe. Te, które nie będą mogły przyjść, powinny w domu przynajmniej odmówić koronkę.
Ukląkł a chłopki z wielkim szelestem spódnic klękały również, przysiadając na piętach. Powtarzały za nim modlitwę mamrotaniem niewyraźnem, w którem przebijały się śmiechy. Jedna z nich czując się uszczypniętą z tyłu, wydała okrzyk, który się starała stłumić w napadzie kaszlu, co tak rozweseliło inne, że powiedziawszy Amen, przez chwilę trzęsły się od śmiechu, z nosem przy ziemi, nie mogąc się podnieść.
Teuse odesłała te bezwstydnice, a ksiądz przeżegnawszy się, pozostał przy ołtarzu, zatopiony, jakby nie słysząc już co się działo za nim.
— Teraz wynoście się — mruczała. — Jesteście bandą nicponiów, co nawet Pana Boga uszanować nie umieją... To wstyd, nikt jeszcze nie widział nic podobnego, żeby dziewczęta tarzały się po ziemi w kościele jak bydło na łące... Co ty tam, Ruda, robisz? Jak zobaczę, że którą szczypiesz, to już ze mną będziesz miała do czynienia! Dobrze, dobrze, pokazuj mi język, powiem ja wszystko księdzu proboszczowi. Wychodzić, wychodzić, gałgany!
Odpierała je zwolna ku drzwiom, galopując w koło nich, kulejąc ze wściekłością. Udało się jej wyprowadzić wszystkie, gdy spostrzegła Katarzy-