Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/124

Ta strona została przepisana.

nę, siedzącą sobie spokojnie w konfesjonale z Wincentym; zajadali coś z ucieszoną miną. Wypędziła ich. Gdy wyjrzała z kościoła przed zamknięciem drzwi, zobaczyła Rozalię u ramienia dużego Fortunata, który na nią czekał. Znikli oboje w czarnych cieniach, w stronie cmentarza, ze stłumionym odgłosem pocałunków.
— I taka się pokazuje przy ołtarza Najświętszej Panny! — bełkotała zasuwając rygle. — Tamte nie lepsze, wiem o tem. Wszystkie one ladacznice. Poprzychodziły dziś ze swemi wiązkami, byle się pośmiać i dać się chłopcom uściskać przy wyjściu! Jutro żadna się nie pofatyguje; ksiądz proboszcz będzie sobie mógł odmawiać swoje zdrowaśki sam... Można tu już będzie zobaczyć tylko same łajdaczki, które przyjdą na schadzki.
Potrącała krzesła, posuwała je na miejsce, patrzyła czy nie wala się gdzie co podejrzanego, zanim poszła na górę spać. Podniosła w konfesyonale garść obierzyn z jabłek, które rzuciła za wielki ołtarz. Znalazła również kawałek wstążki od któregoś czepka wraz z kosmykiem czarnych włosów i zrobiła z tego małą paczkę, aby urządzić śledztwo. Zresztą kościół wydał jej się w porządku. W lampie nocnej była oliwa na noc. Podłoga na chórze mogła czekać na wymycie aż do soboty.
— Już blisko dziewiąta, księże proboszczu — rzekła zbliżając się do księdza klęczącego jeszcze. — Dobrzeby ksiądz zrobił, żeby już szedł.