Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/126

Ta strona została przepisana.
XIV.

Kościół oświecony jedyną lampą, palącą się wśród zieloności na ołtarzu Najświętszej Panny, zalegały na obu końcach wielkie, ruchome cienie. Ambona rzucała płat ciemności aż po belki sufitu. Konfesjonał był czarną masą, odcinającą się pod chórem dziwacznym profilem rozwalonej budki. Całe światło złagodzone, jakby zazielenione przez gałęzie, spało na wielkiej Dziewicy złoconej, która zdawała się zstępować z królewską powagą, niesiona przez obłok, gdzie igrały skrzydlate głowy aniołów. Rzekłby kto, widząc lampę okrągłą, lśniącą się wśród gałęzi, że to księżyc blady wschodzi na skraju lasu, oświeca jakieś nadziemskie zjawisko, księżniczkę nieba, ukoronowaną złotem, odzianą w złoto, oprowadzającą nagość swego boskiego dziecka w głębi tajemniczego boru. Pomiędzy liśćmi wzdłuż wysokich kit, w dużej, łukowato sklepionej altanie i aż na gałązkach rozrzuconych po ziemi, rozlewały się promienie przytłumione, podobne do tego mlecznego deszczu co przenika krzaki w jasne noce. Nieokreślone jakieś odgłosy trzeszczenia dochodziły z obu ciemnych koń-