Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/132

Ta strona została przepisana.

ści. To wejście kobiety do zazdrosnego okrutnego nieba Starego Testamentu, ta postać jasna, stojąca u stóp strasznej Trójcy, była dla niego najistotniejszym wdziękiem religii, otuchą wobec postrachów wiary, ucieczką dla człowieka gubiącego się wśród tajemnie dogmatu. A kiedy sobie dowiódł, punkt po punkcie, obszernie, że ona była drogą do Jezusa, łatwą, krótką, doskonałą, bezpieczną, oddał się jej znowu cały, bez wyrzutów sumienia; kształcił się na prawdziwego jej czciciela, wyrzekając się samego siebie, unicestwiając się w uległości.
Epoka boskiej rozkoszy. Książki poświęcone czci Maryi paliły mu się w ręku. Przemawiały do niego mową miłości, od której zapach rozchodził się jak od kadzidła. Marya nie była już dorastającem dzieckiem, stojącem o parę kroków od jego wezgłowia, w białej zasłonie, ze złożonemi rękami; przybywała w całym majestacie, taka jaką widział Jan, obleczona w słońce, w koronie z dwunastu gwiazd na głowie, księżyc mając pod swemi stopami; napełniała go swą cudną wonią, rozpłomieniała pożądaniem nieba, porywała tak, iż czuł ciepło gwiazd błyszczących nad jej czołem. Padał na twarz przed nią, wołając, że jest niewolnikiem; i nie było słodszego dlań słowa nad słowo niewolnik, które powtarzał, którem się rozkoszował coraz bardziej, w miarę jak się unicestwiał u jej stóp, aby być jej rzeczą, jej niczem, pyłkiem muśniętym przez powiew jej szaty błękitnej.