Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Mówił z Dawidem: „Marya dla mnie jest“. Dodawał z ewangelistą: „Obrałem ją sobie za całe moje dobro“. Nazywał ją: „Moja droga Pani“, czując brak słów, dochodząc do szczebiotu dzieccka i kochanka, ledwie dysząc z miłości. Ona była Błogosławioną, Królową niebios, wielbioną przez dziewięć chórów anielskich, Matką wielkiej miłości, skarbnicą Pana. I snuły się barwne obrazy, porównywały ją do raju ziemskiego, na ziemi dziewiczej, z klombami kwiatów cnotliwych, z zielonemi łąkami nadziei, z wieżami niezdobytemi, z domami czarująco bezpiecznemi. Była jeszcze krynicą utwierdzoną przez Ducha Świętego, przybytkiem wytchnienia Przenajświęszej Trójcy, tronem Boga, miastem Boga, ołtarzem Boga, świątynią Boga, światem Boga. A on przechadzał się w tym ogrodzie, w cieniu, na słońcu, pod czarem zieloności; wzdychał do wody z tej krynicy; zamieszkiwał serce Maryi, opierając się o nie, kryjąc się w niem, gubiąc się w niem bez zastrzeżeń, pijąc mleko nieskończonej miłości, spadającej kropla po kropli z dziewiczego łona.
Każdego rana, w seminaryum, zaraz po zbudzeniu się, pozdrawiał Maryę stu pokłonami, zwrócony do kawałka nieba dostrzeganego przez okno; wieczorem żegnał się z nią, pochylając się tę samą ilość razy z oczami wzniesionemi ku gwiazdom. Często w pogodne noce, kiedy Venus się lśniła jasna i marząca w ciepłem powietrzu, zapominał się, z ust jego wybiegał, niby śpiew cichy, Ave maris