Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/134

Ta strona została przepisana.

stella, ów hymn rozrzewniony, roztaczający przed nim w oddali błękitne wybrzeża, morze łagodne, zaledwie pomarszczone pieszczotliwym jakimś dreszczem, oświecone przez gwiazdę uśmiechniętą, wielką jak jakie słońce. Odmawiał jeszcze Salve Regina, Regina coeli, O gloriosa Domina, wszystkie modlitwy, wszystkie pieśni. Czytał Officium Matki Boskiej, książki pobożne ku jej czci, mały psałterz świętego Bonawentury, tak pobożnie tkliwy, że łzy przeszkadzały mu w odczytywaniu kartek. Pościł, umartwiał się, aby jej ofiarować w darze swoje zgnębione ciało. Od dziesiątego roku życia nosił jej barwę, szkaplerz święty, podwójny obraz Maryi przyszyty do sukna, którego ciepło czuł na piersiach i plecach, na ciele nagiem, drżąc ze szczęścia. Później, począł nosić łańcuszek, aby okazać swoją miłośną niewolę. Ale najważniejsze było zawsze dla niego Pozdrowienie anielskie, Ave Maria, doskonała modlitwa jego serca „Zdrowaś Marya“ i widział ją zbliżającą się ku niemu, łaski pełną, błogosławioną między niewiastami; rzucał jej pod nogi swe serce, aby chodziła po niem, w słodyczy. To pozdrowienie mnożył, powtarzał je na sto sposobów, wysilając pomysłowość, aby je uczynić skuteczniejszem. Mówił dwanaście Ave, by przypomnieć koronę z dwunastu gwiazd, wieńczącą czoło Maryi; czternaście odmawiał na pamiątkę jej czternastu radości, siedem dziesiątków na cześć lat, które przeżyła na ziemi. Godzinami przesuwał paciorki koronki. A potem