budził w nim ów wstręt nieznośny do cierpienia kobiety, wyrywający go z wielkiego pobożnego poddania się. Wymazał miecz a pozostawił tylko serce, uwieńczona i gorejące, wydarte do połowy z tego ciała wytwornego, aby oddać się jemu. Wtedy to poczuł się kochanym. Marya oddawała mu swe serce, swe serce żyjące, to które biło w jej łonie, ociekające różowo jej krwią. Nie był to już obraz pobożnego kochania ale materyalizmu, cud tkliwości, dzięki któremu, gdy się modlił przed obrazkiem rozszerzał ręce, aby ze czcią religijną przyjąć to serce, wyskakujące z łona bez zmazy. Widział je, słyszał jego bicie. I był kochany, to serce biło dla niego! Był to jakby szał całej jego istoty, potrzeba całowania tego serca, rozpłynięcia się w niem, położenia się z niem w tej piersi otwartej. Ona kochała go czynnie, tak iż pragnęła, by wszedł do wieczności i był tam zawsze przy niej, oddany jej na wieki. Kochała go skutecznie, bez ustanku nim zajęta, idąc za nim wszędzie, strzegąc go od najdrobniejszych niewierności. Kochała go czule, więcej niż wszystkie kobiety razem wzięte, miłością błękitną, głęboką, nieskończoną jak niebo. Gdzieby mógł kiedy znaleźć kochankę tyle pożądaną? Jakie pieszczoty ziemskie możnaby porównać do tego tchnienia Maryi, w którem on chodził? Jakiż związek nędzny, jaka rozkosz sprośna, mogła iść na szalę z tym nieśmiertelnym kwiatem pożądania, wzrastającym ciągle a nieokwitającym nigdy? I Magnificat niby obłok kadzidła unosił
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/138
Ta strona została przepisana.