Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/139

Ta strona została przepisana.

się z jego ust. Śpiewał śpiew wesela Maryi, jej drżenie radosne przy zbliżaniu się boskiego małżonka. Wielbił Pana obalającego trony możnych, a zsyłającego jemu Maryę, jemu biednemu, nagiemu dziecku, umierającemu z miłości na lodowatej podłodze swej celi.
A kiedy wszystko oddał Maryi, ciało, duszę, dobra ziemskie, dobra duchowne, kiedy nagi stał przed nią, wyczerpawszy modlitwy, wówczas litanie do Dziewicy tryskały z jego ust spalonych, ze swem wołaniem powtarzanem, upartem, zajadłem, w najwyższej potrzebie ratunku z nieba. Zdawało mu się, iż wstępuje po schodach pożądania; każdy poryw jego serca był nowym stopniem.
Najprzód nazywał ją Świętą. Potem nazywał ją Matką, niepokalaną, przeczystą, ukochaną, uwielbioną. I unosił się znowu, wykrzykując sześć razy jej dziewictwo, z ustami jakby odświeżonemi za każdym razem przy słowie dziewica, z którem łączył pojęcie potęgi, dobroci, wierności. W miarę jak jego serce niosło go wyżej po stopniach światła, głos szczególny z żył jego pochodzący, mówił w nim, rozkwitając wspaniałemi kwiaty. Chciałby się w zapach rozpłynąć, utonąć w świetle, zamienić w westchnienie muzyczne.
Gdy ją nazywał Zwierciadłem sprawiedliwości, Świątynią mądrości, Źródłem radości, widział siebie bladego z zachwytu w tem źwierciedle, klękał na ciepłej posadzce tej świątyni, pił długiemi łykami upojenie z tego źródła. I jeszcze ją prze-