Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/14

Ta strona została przepisana.

stem, jak jaka wieża, to jednakże lepiej uszanuję Pana Boga od tych plugawych dzieciaków, których onegdaj złapałam, jak za ołtarzem wywracali koziołki.
Ksiądz patrzał na nią, przecząc głową.
— Dziura, nie wieś — narzekała. — Nie ma ich tu stu piędziesięciu. Są dnie, jak dziś, że nie znajdziesz żywej duszy w Artodach. Aż do dzieci w pieluchach, wszystko jest na winnicach! Żebym wie działa, co oni tam robią naprzykład? Takie winnice, co rosną pomiędzy kamykami, suche jak osty! Wilczy kraj! Mila od jakiejkolwiek drogi? Chyba żeby anioł jaki zstąpił księdzu proboszczowi do mszy służyć, a tak, to tylko ja jestem, słowo daję! Albo za przeproszeniem, który królik panny Dezyderyi.
Ale właśnie w tej chwili Wincenty, młodszy syn Bryszetów, pchnął lekko drzwi od zakrystyi. Czerwone, rozczochrane włosy i wązkie, szare, świecące się oczy, zirytowały Teuse.
— A, bisurman! — krzyknęła — założę się, że coś zmalował!... No, chodźże, łobuzie, kiedy ksiądz proboszcz boi się, żebym nie powalała Pana Boga!
Zobaczywszy dziecko, ksiądz Mouret wziął humerał. Pocałował krzyż wyszyty w środku, położył sobie przez chwilę na głowie; poczem wkładając na kołnierz sutanny, skrzyżował i związał sznurki, prawy na wierzch lewego. Włożył następnie albę, symbol czystości, poczynając od prawego rękawa. Wincenty, przykucnąwszy, krążył dokoła niego,