świtu, w dojrzałości południa, o zmroku, odkrywał głowę, odmawiał Ave, spoglądając dokoła, nasłuchając czy dzwon nie oznajmiał mu nareszcie przybycia Maryi. Miał dwadzieścia pięć lat. Oczekiwał jej.
W maju oczekiwanie młodego księdza pełne było szczęśliwej nadziei. Nie troszczył się już nawet o łajania Teuse. Zapominał się do późna w kościele na modlitwie, przejęty szaloną myślą, że wielka złocona Matka Boska w końcu zejdzie. A jednak obawiał się tej Matki Boskiej podobnej do księżniczki. Niewszystkie kochał on jednakowo. Ta przepełniała go najwyższą czcią. Była Matką Boga. Miała pełność rodzajną, oblicze dostojne, ramiona silne Boskiej Małżonki niosącej Jezusa. Taką ją sobie wyobrażał pośród dworu niebieskiego, wlokącą pomiędzy gwiazdami swój płaszcz królewski, za wysoką dla niego, tak potężną, iż w prochby się rozsypał, gdyby raczyła nań spojrzeć. Do tej Matki Boskiej zwracał się w dniach słabości, Dziewicy surowej, przywracającej mu spokój wewnętrzny przez straszne przypomnienie raju.
Owego wieczora ksiądz Mouret długo klęczał w pustym kościele. Z rękami złożonemi, z oczami otkwionemi w złotą Dziewicę, wznoszącą się jak gwiazda wśród zieleni, szukał w ekstazie ukojenia, uciszenia dziwnych niepokojów doznanych w ciągu dnia.
Ale nie zapadał w półsen modlitwy ze zwykłą sobie szczęśliwą łatwością. Macierzyństwo Maryi
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/142
Ta strona została przepisana.