Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/150

Ta strona została przepisana.

rozprawiały; przyjaciele odosabniali się po dwóch, po kątach, śledzeni przez jednego z dyrektorów ukrytego za firanką swego okna; gry w piłkę i w kręgle organizowały się pośpiesznie, przeszkadzając grającym w loto, wpółleżącym na ziemi przed swemi kartonami, które kula lub piłka ciśnięta zbyt mocno, pokrywała piaskiem. Skoro dzwon się odezwał, hałas ucichał, chmara wróbli odlatywała z jaworów, uczniowie, jeszcze cali zdyszani, udawali się na kurs zwyczajnego, kościelnego śpiewu, z rękami skrzyżowanemi, z miną poważną, i dokonywał dnia pośród tego spokoju; powracał do klasy; o czwartej jadł podwieczorek i znów rozpoczynał swoją wieczorną przechadzkę naprzeciw szczytu świętego Marka; wieczerzał przy wtórze tych samych hałaśliwych szczęk i grubego głosu kończącego czytanie poranne; szedł do kaplicy zmówić wieczorne akty dziękczynne i kładł się o kwadrans na dziewiątą, pokropiwszy przedtem łóżko święconą wodą, aby się zabezpieczyć od złych snów.
Ileż to pięknych takich dni przeżył w tym starożytnym klasztorze starego Plassans, pełnym wiekowego zapachu pobożności! W ciągu pięciu lat dni następowały po sobie, płynąc z jednostajnem szemraniem przejrzystej wody. Teraz przypomniał sobie tysiąc szczegółów, które go rozrzewniły. Swoją pierwszą wyprawę, którą chodził kupować z matką: dwie sutany, dwa paski, sześć rabatów, osiem par czarnych pończoch, komżę, kapelusz