Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/153

Ta strona została przepisana.

wet się nie domyślał wszystkich otaczających go grzechów, skrzydełek kurczęcia i ciastek przemycanych podczas postu, występnych listów przynoszonych przez służących, ohydnych gawęd prowadzonych po cichu, w pewnych kątach dziedzińca. Płakał gorącemi łzami kiedy spostrzegł, że niewielu z pomiędzy jego kolegów, kocha Boga dla niego samego. Byli tam chłopscy synowie, którzy poszli na księży z obawy przed poborem, leniwi, śniący o rzemiośle próżniackiem, ambitni, już zaniepokojeni widmem mitry i pastorału. A on, odnajdując brudy świata u stóp ołtarza, skupiał się w sobie jeszcze bardziej, oddając się tem bezwzględniej Bogu, aby go pocieszyć w opuszczeniu.
Jednakże ksiądz przypomniał sobie, że raz w klasie założył nogę na nogę. Gdy profesor mu to zganił, poczerwieniał mocno, jak gdyby popełnił nieskromność. Był jednym z najlepszych uczniów, nie rozprawiał nigdy, uczył się tekstów na pamięć. Udowadniał istnienie i wieczność Boga argumentami z Pisma świętego, zdaniem ojców kościoła, i uznaniem powszechnem wszystkich ludów. Rozumowania tego rodzaju napełniały go pewnością niewzruszoną. W pierwszym roku filozofii pracował nad logiką z taką pilnością, że profesor powstrzymywał go, powtarzając mu, iż najuczeńsi nie bywają najświętszymi. To też zaraz w drugim roku, wywiązywał się już ze studyowania metafizyki jak