zwierzchnika wielkiego seminaryum w Walencyi: „De rebus venereis ad usum cenfessariorum“. Wyszedł z tego czytania przerażony, spłakany. Ta uczona kazuistyka występku, rozpościerająca przed nim szkaradę człowieka, zstępująca aż do najpotworniejszych wypadków namiętności przeciwnych naturze, gwałciła brutalnie dziewiczość jego ciała i umysłu. Był zbrukany na zawsze jak panna, poddana nagle gwałtowi miłości. I nieustannie powracał do tego kwestyonaryusza hańby wiele razy się spowiadał. Jeśli wobec ciemnych dogmatów, obowiązków kapłaństwa, zaniku wolnej woli pozostawał pogodnym, szczęśliwym, iż jest tylko dziecięciem Boga, to jednak dotykając się tych brudów ulegał mimowoli jakiemuś cielesnemu wstrząśnieniu, miał świadomość i poczucie plamy niestartej, która mogła kiedyś się rozszerzyć i okryć go błotem.
Księżyc wschodził z za Garrigues. Ksiądz Mouret, palony coraz silniejszą gorączką, otworzył okno, oparł się łokciami, aby wystawić twarz na świeży powiew nocy. Nie wiedział już dokładnie, kiedy się zaczęło niedomaganie to. Pamiętał jednak, że rano, odprawiając mszę, był bardzo spokojny, bardzo wywczasowany. Musiało to się stać później, może podczas tego długiego chodzenia po słońcu, albo gdy dreszcze go przebiegały pod drzewami Paradou, a może w zaduchu kurników Dezyderyi. I przeżywał dzień na nowo.
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/162
Ta strona została przepisana.