Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/169

Ta strona została przepisana.
XVII.

Najświętsza Panna na komodzie orzechowej uśmiechała się łagodnie kątami ust ważkich, zaznaczonych linią karminową. Mała, cała w bieli, okryta była wielką białą zasłoną, spadającą od głowy aż do stóp, z ledwie dostrzegalną złotą obwódką na brzegu. Jej szata ułożona w długie, równe fałdy na ciele bezpłciowem, obciśnięta w koło szyi, tylko tę giętką szyję odsłaniała. Nie było widać ani jednego kosmyka jej ciemnych włosów. Miała różową twarz z oczami jasnemi, zwróconemi ku niebu; składała ręce, ręce dziecka, ukazując końce palców z pod fałdów zasłony, nad szarfą błękitną, która zdawała się związywać u jej pasa dwa kawały nieba. Ze wszystkich jej wdzięków niewieścich, żaden nie był obnażony z wyjątkiem stóp, stóp zachwycająco nagich, depcących mistyczny krzew różany. A z nagości jej stóp wyrastały róże złote, jakby wykwit naturalny jej przeczystego ciała.
— Panno wierna, módl się za mną — powtarzał rozpaczliwie ksiądz.
Ta nigdy go nie zaniepokoiła. Ona nie była je-