Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/173

Ta strona została przepisana.

swe błękitne oczy, aby musnęła jego czoło rąbkiem swej zasłony. Dziewica pozostawała owinięta aż po szyję, aż po końce palców, cała w niebie, smukła, wiotka, uwolniona już od ziemi.
— Spraw więc — mówił ze wzrastającym szałem — abym stał się napowrót dzieckiem, Dziewico dobra Dziewico potężna. Spraw, abym miał pięć lat. Weź moje zmysły, weź moją męzkość. Niech cud zabierze tego mężczyznę co we rasie wyrósł. Ty królujesz w niebie, nic dla ciebie łatwiejszego, jak zdruzgotać mnie, wysuszyć moje członki, uczynić mię bezpłciowym, niezdolnym do złego, tak obranym z wszelkiej siły, abym nie mógł nawet małym palcem ruszyć bez twego zezwolenia. Chcę być prosty tą prostotą twoją, której żaden ludzki dreszcz nie może zakłócić. Nie chcę już czuć ani moich nerwów, ani moich mięśni, ani bicia mego serca, ani gorączki pokuszeń. Chcę być rzeczą, kamieniem białym u twoich stóp, któremu zapach tylko pozostawisz, kamieniem, który się nie ruszy z miejsca, gdzie przez ciebie będzie rzucony, bez uszu, bez oczu, zadowolniony ze znajdowania się pod twemi stopami, nie mogąc myśleć o sprosnościach i innemi kamieniami na drodze. Ach, wtedy cóż za ubłogosławienie! Osiągnę bez wysiłku, odrazu, doskonałość o jakiej marzę. Ogłoszę się nareszcie prawdziwym twoim kapłanem. Będę tem, czem nie zdołały mię uczynić nauki, ani modlitwy moje, ani pięć lat powolnego wtajemniczania się. Tak, zaprzeczam życiu, powiadam, że śmierć gatunku jest lepsza, niż