Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/177

Ta strona została przepisana.

chylone, wywrócone, jak gdyby chciały bezczelnie zajrzeć do łoża, była zamknięta, również jak okna, zasłoną z grubego perkalu, szytą wielkiemi ściegami uderzająco niewinnemi wśród tej komnaty, ciepłej jeszcze od jakiegoś oddalonego zapachu zmysłowych rozkoszy.
Siedząc przy konsoli, na której woda grzała się na spirytusie, Albina patrzyła w zasłonę alkowy uważnie. Ubrana była biało, z włosami w chusteczce ze starej koronki, ręce opuściła czuwając z jakąś powagą dorosłej dziewczyny. Wśród wielkiej ciszy słychać było lekkie oddychanie, jakby uśpionego dziecka. Ale po kilku minutach już się zaniepokoiła, nie mogła wytrzymać i pocichutku poszła podnieść trochę zasłonę. Sergiusz na brzegu wielkiego łoża zdawał się spać z ręką podłożoną pod głowę. Podczas choroby urosły mu włosy i broda. Był bardzo biały z sińcami pod oczyma i blademi wargami, miał wdzięk dziewczyny przychodzącej do zdrowia.
Albina, wzruszona, chciała napowrót spuścić zasłonę.
— Ja nie śpię — odezwał się Sergiusz bardzo cicho.
Pozostał tak, z głową leżącą na ręku, ani palcem nie ruszając, jakby opanowany przyjemnem znużeniem. Jego oczy otworzyły się zwolna, usta dmuchały lekko na jedną z rąk nagich, podnosząc puszek na jasnej skórze.