Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/18

Ta strona została przepisana.

głęboko pochylony z rękami znowu złożonemi, mówił Confiteor. Zatrzymała się, bijąc się również w piersi z głową pochyloną, a nie spuszczając z oka świecy. Poważny głos księdza i bąkania chłopca, zmieniały się kolejno jeszcze przez chwilę.
Dominus vobiscum.
Et cum spirito tuo.
I ksiądz. rozkładając, to znów składając ręce, rzekł ze skruchą rzewną:
Oremus...
Teuse nie mogła dłużej wytrzymać. Przeszła za ołtarz, dostała do świecy i oczyściła ją końcem swoich nożyczek. Świeca ciekła. Już dwie duże łzy wosku były stracone. Gdy powróciła, posuwając na miejsce ławki, zaglądając czy kropielnice nie są próżne, kapłan przy ołtarzu, z rękami opartemi na brzegu obrusa, modlił się po cichu. Pocałował ołtarz.
Za nim, kościołek stał w bladem świetle wczesnego poranka. Słońce było dopiero na poziomie dachówek. Kilkakrotne kyrie elejson przebiegły jak dreszcz po tej budowli, pobielonej wapnem, z sufitem płaskim, belkowanym, również pobielonym. Z każdej strony, trzy wysokie okna o jasnych, popękanych, przeważnie nadtłuczonych szybach, wpuszczały światło ostre, kredowe. Biały dzień wchodził tu brutalnie, obnażając całą nędzę Boga tej zapadłej wioski. W głębi, ponad wielkiemi drzwiami, których nigdy nie otwierano i któ-