Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/193

Ta strona została przepisana.

którą aleją szła? Czy zapuściła się w cień drzew, czy szła brzegiem łąk? Czy widziała jakie gniazda? Czy siedziała pod krzakiem róży dzikiej, czy pod dębem, czy też w cieniu klombu topoli? A kiedy odpowiadała, kiedy starała się wytłómaczyć mu ogród, kładł rękę na jej ustach.
— Nie, nie, przestań — mówił z cicha. — Źle robię. Nie chcę wiedzieć... Wolę zobaczyć sam.
I zapadał napowrót w ulubione marzenie o tych zielonościach, które czuł blizko siebie, o trzy kroki. Przez kilka dni żył tem marzeniem wyłącznie. W pierwszych czasach mówił, widział ogród wyraźniej. W miarę nabierania sił marzenie mąciło mu się pod napływem krwi rozgrzewającej jego żyły. Doznawał coraz wzrastającej niepewności. Nie umiał już powiedzieć, czy drzewa były z prawej strony, czy wody płynęły w głębi, czy pod oknami nie tłoczyły się wielkie skały. Rozmawiał o tem sam ze sobą bardzo cicho. Najdrobniejsze wskazówki wystarczały mu do budowania planów cudownych, do których zasłyszany śpiew ptaka, skrzypnięcie gałęzi, zapach jakiś kwiatu, wprowadzał zmiany, zasadzając klomb bzów tu, a owdzie zmieniając trawnik na rabaty. Co godzina rysował nowy ogród, ku wielkiej uciesze Albiny, powtarzającej, gdy go na tem złapała:
— To wcale co innego, zapewniam cię. Nie możesz sobie wyobrazić. To jest piękniejsze, niż wszystko, co tylko pięknego widziałeś... Nie łamże sobie głowy. Ogród jest mój, ja ci go dam. Bądź spokojny, nie ucieknie.