Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/198

Ta strona została przepisana.

wejść inaczej, jak czołgając się, tak trzeszczą gałęzie pod owocami... Pójdziemy jeszcze dalej, jeśli będziesz się czuł na siłach. Pójdziemy aż w bór, w cień głęboki, bardzo daleko, tak daleko, że będziemy nocowali na dworze, jeśli nas noc zaskoczy. Albo też którego rana wdrapiemy się tam wysoko, na te skały, Zobaczysz rośliny, których ja się boję. Zobaczysz źródła, deszcz wody, pod który będziemy nastawiali twarz dla zabawy... Ale jeżeli wolisz chodzić wzdłuż żywopłotów, nad brzegiem którego strumyka, to trzeba będzie pójść przez łąki. Bardzo dobrze jest pod wierzbami, wieczorem przy zachodzie słońca. Można się położyć na trawie i patrzeć na zielone żabki skaczące po źdźbłach sitowia.
— Nie, nie — rzekł Sergiusz — męczysz mię, ja nie chcę widzieć tak daleko... Zrobię dwa kroki. To będzie dużo.
— Ja sama nawet — ciągnęła dalej — nie mogłam być jeszcze wszędzie. Dużo jest takich zakątków, których nie znam. Od tylu tu już lat chodzę a zawsze czuję w koło siebie jakieś dziury nieznane, miejsca, gdzie cień musi być świeższy, trawa miększa... Słuchaj, zawsze sobie wyobrażałam, że jest tu jedno zwłaszcza takie miejsce, gdziebym chciała żyć na zawsze. Jest ono gdzieś z pewnością, musiałam je minąć, albo może ukrywa się tak daleko, że nie doszłam jeszcze do niego w czasie moich ciągłych wycieczek... Prawda, Sergiuszu, poszukamy go razem, będziemy w niem żyli?