Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/211

Ta strona została przepisana.
VI.

Pewnego poranka wreszcie mogła go, podtrzymując, sprowadzić aż na dół, usuwając trawę przed nim, torując mu przejście wśród dzikich róż zagradzających ostatnie stopnie swemi giętkiemi ramionami. I zwolna poszli w las róż. Był to las, ze starodzewem z wysokich pni różanych rozszerzających bukiety liściaste wielkie jak u drzew, z krzakami róż ogromnemi, podobnemu do nieprzebytych gąszczów młodych dębów. Niegdyś była tam najpiękniejsza kolekcya róż, jaką kiedy widzieć można. Ale od czasu zaniedbania kwietnika, wszystko rosło jak się zdarzyło, utworzył się las dziewiczy, las róż zarastający ścieżki, tonący w dzikich pędach, z odmianami pomieszanemi do tego stopnia, że róże wszelkich zapachów i wszelkich blasków, zdawały się rozkwitać na jednym krzaku. Róże ścielące się tworzyły na ziemi mchowy dywan a róże pnące, chwytały się innych róż; jak pochłaniające bluszcze, pięły się one niby race zieleni, spuszczając za najlżejszym powiewem deszcz płatków ze swych kwiatów. I aleje naturalne potworzyły się wśród lasu, wązkie ścieżyny, szerokie ulice, za-