Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/215

Ta strona została przepisana.

pachnąca, tak pieszczotliwa, iż właśnie drżenie twego ciała zbudziło mię.
Albina słuchała w zachwycie słów jego. Nareszcie widział ją, nareszcie dokonywał swoich urodzin, zdrowiał. Wyciągając ręce ku niemu, błagała, aby mówił jeszcze.
— Jakim sposobem ja żyłem bez ciebie? — szepnął. — Ależ ja nie żyłem, byłem podobny do uśpionego zwierzęcia... A oto teraz jesteś moja i nie jesteś nikim tylko mną samymi Słuchaj, nie opuszczaj mnie nigdy, bo ty jesteś mojem tchnieniem, zabrałabyś moje życie. Pozostaniemy w sobie. Ty będziesz w mojem ciele tak, jak ja będę w twojem. Gdybym cię kiedy opuścił, niech będę przeklęty, niech ciało moje się zeschnie jak zielsko niepotrzebne i złe.
Wziął jej ręce, powtarzając głosem drżącym z zachwytu:
— Jakaś ty piękna!
Albina w pyle słonecznym miała ciało jak mleko lekko ozłocone odblaskiem światła. Deszcz róż w koło niej, na niej, topił ją w różowej barwie. Jej blond włosy źle przytwierdzone grzebieniem, ubierały ją jakby słońce zachodzące, okrywając jej kark nieładem ostatnich płomieniejących kosmyków. Miała białą suknię, w której chodziła jakby naga, tak żywą była na niej, tak odkrywała jej ramiona, jej łono, jej kolana. Pokazywała swe ciało niewinne, rozkwitłe bez wstydu, niby kwiat, woniejące osobnym zapachem sobie właściwym: Była niedu-