Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/22

Ta strona została przepisana.

niach. Mały kościołek stał się jakby pełnym ciepłego tłumu. Na dworze słychać było lekkie odgłosy wesołego budzenia się wsi, rozkoszny oddech traw, ciche szmery liści w upale, szelesty ptaków, które muskały swe pióra, podnosząc skrzydła do pierwszego lotu. Sama przyroda nawet wchodziła wraz ze słońcem: przy jednem z okien wspinała się duża jarzębina, zarzucając gałązki przez stłuczone szyby, wydłużając swe pączki, jakby chciała zajrzeć do środka; a przez szpary w dużych drzwiach widać było trawy ganku grożące owładnięciem nawy. Tylko wielki Chrystus, który pozostawał w cieniu, kładł wpośród tego bujnego życia śmierć, konanie swego ciała pomalowanego ochrą, obryzganego laką. Wróbel siadł na brzegu stłuczonej szyby; popatrzył i odleciał, ale zaraz prawie powrócił i powolnym lotem, wpadł między ławki przed ołtarzem Matki Boskiej. Drugi wróbel nadleciał za nim. Wkrótce ze wszystkich gałęzi jarzębiny, pozlatywały wróble, przechadzając się spokojnie drobnemi skokami po posadzce.
Sanctus, Sanctus, Sanctus, Dominus, Deus, Sabaoth — rzekł ksiądz półgłosem, lekko pochylony.
Wincenty zadzwonił trzy razy. Wróble przestraszone tym nagłym odgłosem, odleciały z takiem trzepotaniem skrzydeł, że Teuse, znajdująca się w tej chwili w zakrystyi, wróciła, łając: