Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/221

Ta strona została przepisana.

piałeś oparty o moje ramię, szepcząc, że ci ulgę przynoszę.
— Nie — rzekł Sergiusz — nie, nie pamiętam. Nigdy cię nie widziałem. Ujrzałem cię przed chwilą poraź pierwszy, piękną, promienną, niezapomnianą.
Klasnęła w ręce, zniecierpliwiona.
— A mój grzebień? .Przypominasz sobie przecież, że ci dawałam mój grzebień do zabawy, gdy stałeś się napowrót dzieckiem. Przed chwilą jeszcze szukałeś go znowu.
— Nie, nie przypominam sobie... Twoje włosy, to najcieńszy jedwab. Nigdy nie całowałem twoich włosów.
Rozgniewała się. przywiodła niektóre szczegóły, opowiedziała mu jego stopniowe wyzdrawianie w pokoju z niebieskim sufitem. Ale on, śmiejąc się ciągle, położył jej w końcu rękę na ustach, mówiąc z jakiemś znużeniem i niepokojem:
— Nie, cicho bądź, ja już nie wiem, nie chcę już wiedzieć... Przed chwilą zbudziłem się i zastałem cię tu pełną róż. To dosyć.
I znów ją objął uściskiem długim, marząc głośno, szepcząc:
— Może ja już żyłem. Musiało to być dawno... Kochałem cię, jakby w jakimś bolesnym śnie. Miałaś te twoje oczy błękitne, twoją długą twarz, twój wyraz dziecinny. Ale skrywałaś twe włosy starannie pod jakąś zasłoną a ja nie śmiałem zasłony odchylić, bo twoje włosy były straszne i by-