Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/223

Ta strona została przepisana.

dziesz. Ja, widzisz, czekałem na ciebie oddawna. Ale nie spodziewałem się, że oddasz mi się bez twej zasłony, z włosami rozpuszczonemi, temi włosami strasznemi, które stały się tak słodkie.
Wziął ją na kolana, przechylił, kładąc twarz przy jej twarzy.
— Nie mówmy już. Jesteśmy sami na zawsze. Kochamy się.
Pozostali niewinnie w swych objęciach.
Zapomnieli się tam jeszcze długo. Słońce było coraz wyżej, pyły światła gorętsze spadały z wysokich gałęzi. Róże żółte, róże białe, róże czerwone były już tylko promieniowaniem ich szczęścia, jednym z ich sposobów uśmiechania się do siebie. Napewno musieli sprowadzić rozkwit pączków dokoła siebie.
Róże wieńczyły ich, zarzucały na nich girlandy. A zapach stawał się tak przenikający, taki przepełniony jakąś miłosną słodyczą, iż zdawał się być samemże ich tchnieniem.
Sergiusz układał sam włosy Albiny z niezręcznością, zachwycającą i zatknął krzywo grzebień. I stało się, że była przecudnie uczesana. Podniósł się, podał jej rękę, podtrzymał, aby wstała. Oboje uśmiechali się ciągle, nic nie mówiąc. Zwolna poszli ścieżyną.