Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/237

Ta strona została przepisana.

były to owoce puszyste, zaledwie dojrzałe, o kosztowaniu których nie myśleli wcale. Kiedy opuścili lilie, nie mieli dziesięciu lat; zdawało im się, że dopiero co spotkali się sami w głębi wielkiego ogrodu, aby tam żyć w wiecznej przyjaźni i zabawie.
Kiedy wracając przechodzili napowrót kwietnik o zmroku, kwiaty zdawały się przybierać ostrożności, szczęśliwe, że oni są tacy młodzi, nie chcąc psuć tych dzieci. Lasy piwonij, kosze gwoździków, dywany niezapominajek, kotary powojników nie rozsuwały już przed nimi miłosnej alkowy, zamglone o tej porze wieczornej, uśpionej w dzieciństwie równie czystem. Bratki patrzyły na nich po koleżeńsku swemi niewinnemi twarzyczkami. Rezedy, omdlałe, muśnięte białą spódnicą Albiny, zdawały się przejęte współczuciem, unikając przyśpieszenia ich gorączki, chociażby jednem tchnieniem.