Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/24

Ta strona została przepisana.

kach. Powtarzające się dzwonienie sprawiało im nawet uciechę, Odpowiadały świegotem, który wplatał się w słowa łacińskie śmiechem perlistym swobodnych łobuzów. Słońce ogrzewało ich pióra, ubóstwo łagodne kościoła zachwycało je. Były tu u siebie, jak w stodole, w którejby zostawiono otwarte okienko w dachu. Podnosiły wrzawę, biły się, wydzierając sobie okruszyny chleba napotkane na ziemi. Jeden usiadł na złotym płaszczu Matki Boskiej, która uśmiechała się; drugi zajął się nierozważnie spódnicą Teuse, oburzonej tem zuchwalstwem do ostateczności. Przy ołtarzu, ksiądz, unicestwiony, z oczyma utkwionemi w świętą hostyę, trzymając palec wielki przy wskazującym, nie słyszał wcale tego opanowania nawy przez ciepły majowy poranek, tej rosnącej fali słońca, zieloności, ptactwa, wylewającej się aż pod stopy Kalwaryi, gdzie natura potępiona, konała.
Per omnia saecula saeculorum, rzekł.
Amen odpowiedział Wincenty.
Po skończeniu Pater, kapłan, trzymając hostyę nad kielichem, przełamał ją w środku. Oddzielił następnie od jednej z połówek cząsteczkę, którą wpuścił do krwi drogocennej, aby oznaczyć ścisłe połączenie się swoje z Bogiem mające się dokonać przez komunię. Powiedział głośno Agnus Dei, odmówił po cichu trzy przepisane modlitwy, uczynił akt skruchy i, łokciami oparty na ołtarzu, z patyną pod brodą, przyjął w komunii obie części hostyi odrazu. Złożył ręce przy twarzy w żarliwem