Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/242

Ta strona została przepisana.

kieś miłosne, westchnienie delikatne przeszłości pełne rezygnacyi, podobne do niedbałej podzięki wielbionej kobiety.
— Tak — szepnął Sergiusz — niepodobna się bać. Tu jest zbyt spokojnie.
A Albina znowu zaczęła, zbliżając się do niego:
— O czem mało kto wie, to że odkryli byli oni w ogrodzie miejsce doskonałej szczęśliwości, gdzie w końcu spędzali wszystkie swoje godziny. Ja wiem o tem z bardzo pewnego źródła... Miejsce cieniste, pełne świeżości, ukryte w głębi nieprzebytych zarośli, tak cudnie piękne, że się tam o całym świecie zapomina. Owa pani musi być tam zapewne pochowana.
— Czy to w kwietniku? — zapytał Sergiusz z ciekawością.
— A, ja nie wiem, ja nie wiem! — rzekła młoda dziewczyna z giestem zniechęcenia. — Szukałam wszędzie, nie mogłam znaleźć nigdzie tej szczęśliwej polanki... Nie jest to tam gdzie róże, ani tam gdzie lilie, ani na dywanie fiołków.
— Może to ten zakątek z kwiatami smutnemi, gdzie mi pokazywałaś dziecko ze złamaną ręką?
— Nie, nie.
— A może to w głębi groty, koło tej wody przejrzystej, gdzie się utopiła ta marmurowa kobieta, co już niema twarzy.
— Nie, nie.
Albina zamyśliła się na chwilę. Poczem ciągnęła dalej, jakby do siebie: