im jasno dowiodła, że są rzeczywiście na ścieżce wiodącej ku radości ze znajdowania się razem. Noc zbliżała się, od parku płynął wielki zamierający głos wołający na nich z zieleni.
— Poczekaj — rzekła Albina, kiedy powrócili przed pawilon. Ty wejdź dopiero za trzy minuty.
Pobiegła wesoło, zamknęła się w pokoju z niebieskim sufitem. Potem, poczekawszy aż Sergiusz zapuka dwa razy do drzwi, uchyliła je ostrożnie, przyjęła go ukłonem podług dawnej mody.
— Witaj, drogi panie — rzekła ściskając go.
Ucieszyła ich ta zabawa nadzwyczajnie. Grali w zakochanych dziecinnie, jak dwoje malców. Sylabizowali namiętność, która tu niegdyś konała. Uczyli się jak lekcyi, bąkali ją w sposób zachwycający, nie umiejąc się całować w usta, szukając po twarzy, tańczyli wreszcie jedno przed drugiem, śmiejąc się w niebogłosy przez nieświadomość, jak sobie inaczej okazać radość i tego, że się kochają.