Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/256

Ta strona została przepisana.

śmiejąc się głośno. Oszczędzi mi to trudu schodzenia na dół.
I w istocie, gałąź się złamała; ale powoli, z tak długiem rozdzieraniem się, iż opadła zwolna jakby dla złożenia Albiny na ziemi, w sposób bardzo łagodny. Nieprzestraszona bynajmniej, poruszała udami na pół nagiemi, powtarzając:
— To bardzo przyjemnie. Zupełnie jakby w powozie.
Sergiusz zeskoczył był z drzewa, aby ją pochwycie w ramiona. Blady był ze wzruszenia, a ona żartowała z niego.
— Ależ to się zdarza codzień, spadanie z drzewa. Nigdy nic złego się nie staje... Śmiej się z tego! Ot, pośliń mi tu trochę na szyi, podrapałam się.
Poślinił palec i pociągnął nim lekko po zadraśniętem miejscu.
— Już zagojone — zawołała, wymykając się e ramion jednym skokiem. — Będziemy się bawili w chowanego? Dobrze?
Musiał jej szukać. Znikała, krzycząc: kuku! kuku! z głębiej tylko znanych gęstwin, gdzie Sergiusz nie mógł jej znaleźć. Ale ta gra w chowanego nie obeszła się bez znacznego zniszczenia owoców. Śniadanie przedłużało się po kątach, gdzie się goniło tych dwoje dużych dzieci. Albina, przebiegając pod drzewami, wyciągała rękę, zjadała zieloną gruszkę, napełniała sobie spódnicę morelami. To znowu w pewnych kryjówkach czyniła takie od-