Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/257

Ta strona została przepisana.

krycia, że zasiadała na ziemi, zapominając o zabawie, zajęta jedzeniem z całą powagą. Przez chwilę nie słyszała już Sergiusza i teraz ona musiała go szukać. Było to dla niej niespodzianką, prawie obrazą, gdy znalazła go pod śliwką, śliwką, której ona sama nie znała, a której dojrzałe owoce zalatywały zlekka piżmem. Wykrzyczała go porządnie. Czyż chciał sam zjeść wszystkie, te ani pisnął o śliwkach. Udawał głupiego, ale umiał znaleźć dobru rzeczy, czuł je zdaleka. Zwłaszcza była oburzona na śliwę, drzewo chytre, którego znała i które musiało wyrosnąć w nocy ludziom na złość. Nadąsała się, nie chcąc zerwać ani jednej śliwki. Sergiusz wpadł na pomysł silnego potrząśnięcia drzewem.
Deszcz, grad śliwek spadł. W tej ulewie trafiały śliwki Albinę, w ramiona, w szyję, w sam środek nosa. Nie mogła wstrzymać się od śmiechu została wśród tego potopu, wołając: Jeszcze, jeszcze! — rozbawiona temi okrągłemi kulami, odbijającemi się od niej, nastawiała usta, ręce, zamykając oczy, kurcząc się przy ziemi, aby się stać malutką.
Chwile dziecinnej swobody, swawoli pacholąt wpuszczonych do Paradou. Albina i Sergiusz dokazywali tu przez kilka godzin, biegając, krzycząc, poszturchując się, a żadnym chociażby najmniejszym dreszczem nie ozwały się ich ciała niewinne. Nie było tam jeszcze nic, prócz koleżeństwa dwoj-