Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/259

Ta strona została przepisana.

W kilka skokach przebiegła bukiety mącznic, a przechodząc skosztowała ich czerwonych jagód; a gdy weszła między wysokie alizy, lazerole i jujuby, zgubił ją Sergiusz. Z początku myślał, że się ukryła za drzewem granatu, ale to tylko dwa kwiaty w pączkach wziął za jej dwie różowe pięści. Więc przeszedł las pomarańczowy we wszystkich kierunkach, zachwycony jego pięknością, wyobrażając sobie, że zaszedł do wieszczki słońca. W środku lasu spostrzegł Albinę, która, nie przypuszczając aby on był tak blizko, przeszukiwała wzrokiem zielone głębie.
— Czego ty tam szukasz? — zawołał. — Wiesz przecież, że to zakazane.
Aż podskoczyła, czerwieniąc się trochę po raz pierwszy w ciągu dnia. Usiadła obok Sergiusza i zaczęła mówić mu o szczęśliwej porze dojrzewania pomarańcz. Las wtedy był cały pozłocony, cały świecący się od tych gwiazd okrągłych, których ogniami żółtemi było usiane sklepienie zielone.
Potem, gdy wracali, zatrzymywała się przy każdej dziczce, napełniając kieszenie drobnemi, cierpkiemi gruszkami, małemi kwaśnemi śliwkami, mówiąc, że to będzie na drogę. Były one jakoby sto razy lepsze, niż wszystko czego dotąd kosztowali. Sergiusz musiał je zjadać, mimo wykrzywiań przy każdym kęsie.
Powrócili, zmęczeni do upadłego, szczęśliwi, na-