otwarte, roznosząc po kościele jakby ferment kłucia się w gorącem słońcu, które dostawało się już do ołtarza. Dezyderya stała przez chwilę, uradowana małemi istotkami, które niosła, patrzyła jak Wincenty nalewał wino służące do oczyszczenia, patrzyła jak brat wypił to wino, aby nic ze świętych postaci nie pozostało w ustach. I stała tam jeszcze, kiedy powrócił, trzymając kielich obu rękami, aby mu nalano na palec wielki i wskazujący, wino i wodę ablucyi, które wypił również. Kura jednak, szukając swych piskląt, zbliżała się gdacząc i mogła wejść do kościoła. Więc Dezyderya odeszła, przemawiając pieszczotliwie do kurczątek, w chwili gdy ksiądz, przyłożywszy puryfikator do swych warg, przesunął go następnie po brzegach i wewnątrz kielicha.
Teraz był koniec — akty dziękczynne składane Bogu. Chłopiec raz ostatni jeszcze poszedł po mszał, przeniósł go na prawą stronę. Kapłan włożył znów na kielich puryfikator, patynę, palkę lnianą, welon i palkę wierzchnią, do której włożył korporał. Cała jego istota była jednem ognistem dziękczynieniem. Prosił niebo o odpuszczenie grzechów, o łaskę świętego życia, o zasłużenie na żywot wieczny. Był zatopiony w tej tajemnicy miłości, ofiary ciągłej, karmiącej go codziennie krwią i ciałem jego Zbawcy.
Po odczytaniu modlitw, odwrócił się mówiąc:
— Ite, missa est.
— Deo gratias — odpowiedział Wincenty.
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/26
Ta strona została przepisana.