Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/262

Ta strona została przepisana.

— Ja także — odpowiedział Sergiusz.
Ona znowu mówiła:
— Co to znaczy, kiedy się przyśni ptak gadający do człowieka.
— Ja nie wiem... A co ten ptak mówił?
— A, zapomniałam... Mówił bardzo mądrze, takie rzeczy, które mi się wydawały bardzo śmieszne... Ale popatrzno się tam na ten mak? Nie dostaniesz godnie dostaniesz go!
Rzuciła się, Sergiusz jednak, dzięki swoim długim nogom, wyprzedził ją, zerwał maki wywijał nim zwycięzko. Ona z zaciśniętemi ustami nie odzywała się, powstrzymując się gwałtownie od płaczu. On umiał tylko odrzucić kwiat. I żeby zgoda nastąpiła, rzekł.
— Wskocz mi na plecy. Będę cię niósł tak jak wtedy.
— Nie, nie.
Była nadąsana. Ala nie uszła trzydziestu kroków, a już odwróciła się cała roześmiana. Cierń jakiś trzymał ją za suknię.
— A to dopiero, myślałam, że to ty umyślnie nadeptujesz mi na suknię... Ależ bo nie chce mnie puścić! Odczep mnie, co?
A kiedy została oswobodzona, szli znowu jedno obok drugiego bardzo spokojnie. Albina utrzymywała, że to daleko zabawniej przechadzać się tak, niby poważni ladzie. Wchodzili właśnie na łąki. Przed nimi roztaczały się w nieskończoność szerokie kobierce traw, zaledwie gdzieniegdzie przer-