Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/29

Ta strona została przepisana.

wziął ją do siebie. Ani ojca, ani matki. Chciałabym wiedzieć, gdzieby jej kto pozwolił babrać się w kurnikach, tak jak tutaj?
I, mięknąc, zmieniła ton:
— Zapewne, żalby było jej się sprzeciwiać. Niema ona w sobie cienia złośliwości. Jest jak dziesięcioletnie dziecko, chociaż należy do najtęższych dziewcząt w okolicy... Wie ksiądz, że układam ją do snu wieczorem i muszę jej jak dziecku opowiadać bajki, aby usnęła.
Ksiądz Mouret, stojąc, kończył filiżankę mleka, z palcami nieco zaczerwienionemi od zimna jadalni, pokoju dużego, kwadratowego, pomalowanego na szaro, bez żadnych mebli prócz stołu i krzeseł. Teuse zdjęła serwetę, która była nakryła do śniadania na jednym rogu stołu.
— Ksiądz nie wala nic bielizny — mruczała. — Zdawałoby się, że nie może przysiąść, że zawsze jest na wyjezdnem... Ot, żeby to ksiądz był znał nieboszczyka proboszcza Caffio, co po nim ksiądz nastąpił. To był delikacik! Onby nie strawił, żeby jadł stojąc... To był normandczyk, z Canteleu tak jak ja. O, wcale mu nie dziękuję, że mię sprowadził do tego kraju wilków. Ależ tęskniliśmy w pierwszych czasach, dobry Boże! Biedny proboszcz miał tam u nas historye bardzo nieprzyjemne... Cóżto? ksiądz nie brał cukru do mleka? Obydwa kawałki leżą...
Ksiądz stawiał filiżankę.