Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/291

Ta strona została przepisana.

— Może się mylę... Chociaż pamiętam, że nagle zobaczyłam mur przed sobą, wychodząc z alei. Zagradzał mi drogę, taki wysoki, że aż się bałam... O parę kroków ztamtąd wielkie było moje zdziwienie. Mur był pęknięty, miał ogromną dziurę, przez którą widać było całą sąsiednią okolicę. Sergiusz popatrzył na nią z jakiemś niespokojnym błaganiem w oczach. Ruszyła ramionami, aby się nie bał.
— O, ale ja zatkałam tę dziurę! Uspokój się, mówiłam ci już żeśmy sami, zupełnie sami... Zatkałam tę dziurę zaraz wtedy. Miałam przy sobie nóż, nacięłam cierni, przytoczyłam duże kamienie, wróbel nawet nie mógłby się przedostać. Jeżeli chcesz, pójdziemy którego dnia zobaczyć. To cię uspokoi.
Zrobił głową ruch przeczący. Odeszli, obejmując się, ale znów ogarnął ich niepokój. Sergiusz spoglądał bokiem na twarz Albiny, a ona mrużyła oczy raz po raz, cierpiąc pod temi spojrzeniami. Oboje byliby chcieli powrócić, oszczędzić sobie przykrości dalszej przechadzki. A pomimowoli, jakby ulegając jakiejś sile popychającej ich, okrążyli jedną skałę i znaleźli się na wyżynie, gdzie czekało na nich znowu oszołomienie w pełnem słońcu. Nie była to już rozkoszna omdlałość winnych roślin, piżmo cząbrów, ani kadzidło lawendy. Teraz deptali trawy cuchnące; piołun upajający goryczą; ruta z wonią smrodliwego ciała, kozłek palący okryty cały swoim roznamiętniającym