Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/295

Ta strona została przepisana.

noszył się gorący, odrębny naród roślin mięsistych.
Było tam rozczołganie się, wylew bestyj bez nazwy, jakby z jakiegoś snu męczącego, potworów, mających w sobie coś z pająka i z gąsienicy i ze stonoga nadzwyczajnie powiększonych, o skórze nagiej, zielonawej, najeżonej plugawemi pachami, włóczących członki kalekie, nogi powykręcane, ręce połamane, jedne wydęte jak brzuchy lubieżne, inne z grzbietami grubemi od niezliczonych narości, inne rozrzucone, w strzępach, niby szkielety z porwanemi wiązaniami.
Wymiona nagromadzały żywe krosty, mrowienie się zielonawych żółwiów, strasznie brodatych z długiemi włosami, twardszemi od stalowych kolców. Jazgrze ukazujące więcej ciała, podobne były do gniazd młodych poplątanych żmijek. Echinopsisy były jednym wielkim garbem, jedną narością, z rudą sierścią, przywodzącą na myśl olbrzymiego jakiegoś owada zwiniętego w kłębek. Opuncye ustawiały w drzewa swe liście mięsiste, usiane zaczerwienionemi igłami podobnemi do rojów pszczół mikroskopijnych, do sakiewek pełnych robactwa, a z popękanemi oczkami. Gasterye rozszerzały swa nóżki, jakby nóżki dużych, przewróconych kosarzy, z członkami ciemnawemi, w kropki, w patki, w desenie. Otągi zasadzały roślinność haniebną, polipy ogromne, chorobę tej zbyt gorącej ziemi, rozpustę zatrutych soków. A zwłaszcza aloesy roz-