Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/30

Ta strona została przepisana.

— Tak, zapomniałem, zdaje się.
Teuse spojrzała ma w oczy, ruszając ramionami. Włożyła w serwetę kromkę chleba razowego również nietkniętą. A gdy proboszcz chciał wyjść, pobiegła do niego, uklękła, wołając:
— Proszę poczekać, nawet sznurki od trzewików nie są zawiązane... Ja nie wiem, jak nogi księdza wytrzymują w tych chłopskich trzewikach! Ksiądz taki delikatny i widać, że musiał być pieszczony nie na żarty!... No, już biskup znał księdza widać, kiedy dał mu najuboższą parafię z całego departamentu.
— Ależ — rzekł ksiądz uśmiechając się znowu — to ja wybrałem Artody... Jaka Teuse niedobra jest dzisiaj. Czyż nie jesteśmy szczęśliwi tutaj? Niczego nam nie brakuje, żyjemy w rajskim spokoju.
Zapanowała nad sobą i zaśmiała się również, odpowiadając:
— Ksiądz proboszcz jest święty człowiek... Proszę no przyjść, zobaczyć jaki mój ług mocny. To lepiej niż żebyśmy się kłócili.
Musiał za nią iść, bo zagroziła, iż go nie puści, jeśli jej ługu nie pochwali. Wychodził z jadalni, gdy potknął się o jakiś gruz w kurytarzu.
— Co to jest? — zapytał.
— Nic — odpowiedziała Tease, patrząc groźnie. — To probostwo się wali. Ale ksiądz zadowolniony jest, księdzu niczego nie brakuje... O Boże, dziur tu dostatek. Proszę popatrzeć na ten sufit. Jaki