Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/303

Ta strona została przepisana.

nie pierwszych dni świata. Natura śmiała się tu po cichu z obaw Albiny i Sergiusza, współczuła im roztaczając pod ich stopy najmiększe trawniki, zbliżając ku sobie krzewy, aby im urządzić węższe ścieżki. A jeśli ich dotąd nie rzuciła sobie w objęcia, to dlatego, że podobało się jej wodzić tak ich żądze, rozweselać się ich niezręcznemi pocałunkami, odzywającemi się z cienia, niby krzyk rozgniewanych ptaków. Oni jednakże, cierpiąc wśród tej wielkiej rozkoszy, która ich otaczała, przeklinali ogród. Owego wieczora, kiedy to Albina tyle płakała po przechadzce wśród skał, wołała do Paradou, czując je takiem żywem, ognistem dokoła siebie:
— Jeżeli jesteś naszym przyjacielem, dlaczego nas męczysz?