Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/304

Ta strona została przepisana.
XIV.

Zaraz nazajutrz zamknął się Sergiusz w swoim pokoju. Zapach kwietnika rozdrażniał go. Zasunął perkalowe firanki, aby już nie widzieć parku i nie dać mu wejść do siebie. Może odnajdzie spokój dziecinny, zdala od tych zieloności, których sam cień łechtał go po skórze. I w długich swoich sam na sam, Albina i on nie mówili już ani o skałach, ani o wodach, ani o drzewach, ani o niebie. Paradou już nie istniało, starali się o niem zapomnieć. Czuli je jednak ciągle za wązkiemi firankami, wszechpotężne, ogromne; wonie traw wchodziły przez szpary, przeciągłe głosy dzwoniły o szyby, całe życie parku śmiało się, szeptało, zaczajone pod oknami. Wtedy blednąc podnosili głos, szukali rozrywki, któraby im pozwoliła nie słyszeć.
— Widziałaś — rzekł raz Sergiusz, w jednej z takich niespokojnych chwil — jest tu nad drzwiami namalowana kobieta, podobna do ciebie.
Śmiał się hałaśliwie. I powrócili do malowideł, przysuwali znowu stół pod ściany, aby zająć się tym sposobem.
— O, nie — odpowiedziała Albina — ona jest da-