Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/310

Ta strona została przepisana.

serca. Oczy Albiny były bardziej podsiniałe, niż oczy Sergiusza i patrzyły na niego błagalnie.
Po tygodniu Albina bawiła już tylko po parę minut. Zdawała się go unikać. Przychodziła zamyślona, nie siadała i śpieszyła się do wyjścia. Kiedy wypytywał ją, wyrzucając jej, iż mu już nie sprzyja, odwracała głowę, aby uniknąć odpowiedzi. Za nic nie chciała mu opowiadać, na czem schodziły jej całe dnie spędzane zdala od niego. Potrząsała głową zmieszana i zaczynała mówić o swojem lenistwie. Jeżeli napierał ją silniej, odbiegała zaraz, rzucając mu dobranoc przezedrzwi. On jednak widział dobrze, że musiała często płakiwać. Śledził na jej twarzy przemiany nadziei ciągle zawodzącej, bunt nieustanny pragnienia zaciekłego urzeczywistnienia czegoś. Czasem była śmiertelnie smutna, zniechęcenie miała na twarzy a chód powolny, jakby się wahała kusić dłużej o rozkosz życia. To znowu pełna była powstrzymywanego śmiechu, promieniała tryumfem, o którym nie chciała jeszcze mówić, nogi jej poruszały się, nie mogła ustać na miejscu, potrzebując biedź, aby się upewnić ostatecznie. A nazajutrz popadała w smutek, by następnego dnia znowu oddać się nadziei. Ale z czem wkrótce już zupełnie się nie mogła kryć, to ze swojem ogromnem zmęczeniem, znużeniem takiem, iż czuła się jakby połamaną. Nawet w chwilach zaufania, gięła się, zasypiając z otwartemi oczami.
Sergiusz przestał zarzucać ją pytaniami, zrozu-