Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/32

Ta strona została przepisana.

Lecz w tej chwili czysty głos zawołał:
— Sergiuszu, Sergiuszu!
Dezyderya biegła do niego, cała czerwona z radości, z gołą głową, z czarnemi włosami zwiniętemi w potężny splot na karku, z rękami okrytemi gnojem aż po łokcie. Czyściła swoje kurniki. Kiedy zobaczyła brata mającego się ku wyjściu, z brewiarzem pod pachą, zaśmiała się głośniej, całując go w usta, a zakładając ręce w tył, aby go nie dotknąć.
— Nie, nie — mówiła niewyraźnie — powalałabym cię... Ach jak ja się bawię! Zobaczysz zwierzęta jak wrócisz.
I uciekła. Ksiądz Mouret powiedział, że wróci koło jedenastej na śniadanie. Odchodził, a Teuse towarzysząca mu do progu, krzyczała za nim swe ostatnie polecenia.
— Niech ksiądz nie zapomni zobaczyć się z Bratem Archangiaszem... Proszę zajść także do Bryszetów; ona przychodziła wczoraj, zawsze o to małżeństwo... Księże proboszczu, proszęż słuchać! Spotkałam Rozalię. Ona wcale nie od tego, aby zaślubić dużego Fortunata. Proszę pomówić z ojcem Bambousse, może teraz księdza posłucha... A niech ksiądz nie wróci jak onegdaj, o dwunastej. O jedenastej, co? O jedenastej, dobrze?
Ale ksiądz już się nie odwracał. Weszła napowrót, mrucząc pod nosem: