Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/326

Ta strona została przepisana.

wszechpotężną, to że słyszała, jak ogród dokoła nich rozkoszował się jej tryumfem, pomagał jej wrzawą zwolna rosnącą.
Sergiusz odzywał się już tylko nieokreślonym szeptem, całując ciągle. Wyszeptał:
— Ach, chciałbym wiedzieć... Pragnąłbym wziąć cię, zatrzymać i umrzeć lub odlecieć razem; nie, nie mogę powiedzieć...
Oboje leżeli niemi, bez tchu, z zawrotem głowy. Albina znalazła dość siły, by podnieść palec, chcąc niejako zachęcić Sergiusza do słuchania.
Ogród to chciał tego grzechu. Przez całe tygodnie przykładał się do powolnego kształcenia ich miłości. Wreszcie ostatniego dnia poprowadził ich do tej bielonej alkowy. Obecnie on był kusicielem, którego każde odezwanie się uczyło miłości. Z kwietników przypływały wonie omdlałych kwiatów, długie szepty, opowiadające o weselach róż, o namiętnej rozkoszy fiołków, a namowy heliotropów nie miały nigdy jeszcze takiego zmysłowego żaru. Wiatr przynosił z sadu powiewy dojrzałych owoców, tęgi zapach rodzajności, wanilię moreli, woń pomarańczy. Łąki podniosły głosy poważniejsze, złożone z westchnień tysiąca roślin całowanych przez słońce, jęk szeroki niezliczonego, rozkochanego tłumu, wzruszonego świeżością rzek, nagością bieżących wód, nad któremi roztęsknione wierzby marzyły głośno. Od lasu szło tchnienie