Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/327

Ta strona została przepisana.

olbrzymiej namiętności dębów, organowa muzyka wysokiego boru, muzyka uroczysta weselnego obchodu jesionów, bzów, grabów, jaworów w głębi cienistych przybytków, a tymczasem krzewy, młodziutkie gąszcze, pełne były zachwycającej swawoli kochanków goniących się, zmykających na brzeg rowu, kradnących rozkosz jedno drugiemu, w pośród wielkiego chrzęstu gałęzi. I w tem miłosnem jednoczeniu się całego parku, uściski gwałtowniejsze słychać było zdaleka, na skałach tam, gdzie gorąco rozsadzało wezbrane namiętnością kamienie, gdzie rośliny kolczaste kochały w sposób tragiczny, nie mogąc doznać ulgi od sąsiednich źródeł, rozpalonych również przez słońce zstępujące do ich łoża.
— Co to jest? — szepnął Sergiusz rozszalały. — Czego oni chcą od nas, o co nas tak błagają?
Albina, nic nie mówiąc, przycisnęła go do siebie.
Glosy stawały się wyraźniejsze. Z kolei zwierzęta ogrodu wołały na nich, aby się kochali. Koniki polne rozśpiewały się aż na śmierć z rozkochania. Motyle, bijąc skrzydełkami, sypały pocałunki. Wróble oddawały się kaprysom chwili, pieszczotom sułtańskim, prowadzonym żwawo pośród seraju. W jasnych wodach omdlewały ryby, składając ikrę swą w słońcu, żaby nawoływały się gorąco a melancholijnie, z jakąś tajemniczą namiętnością, potwornie nasycaną w mdłej zieloności trzcin. W głębi lasów słowiki odzywały się perlistym