Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/331

Ta strona została przepisana.

Albina odpowiadała, poddając się uściskowi:
— Weź mnie całą, weź moje życie.
Ich usta drgały pełnią życia. Sergiusz w posiadaniu Albiny odnalazł wreszcie męzkość swą, energię muskułów, odwagę uczuć, zdrowie ostateczne, którego mu brakło dotąd w długiej młodzieńczości. Obecnie czuł się zupełnym człowiekiem. Zmysły jego się zaostrzyły, inteligencya rozszerzyła.
Byłe to, jakby się nagle przebudził lwem, z poczuciem królewskiem szerokich równin, z widnokręgiem rozjaśnionym dokoła. Gdy się podniósł, nogi jego stanęły śmiało na ziemi, ciało wyprostowało się dumnie w ruchach swobodne. Wziął ręce Albiny, którą również podniósł. Chwiała się trochę i musiał ją podtrzymać.
— Nie bój się — przemówił. — Jesteś tą, którą ukochałem.
Teraz ona była podwładną. Przytuliła głowę do jego ramienia patrząc nań z niespokojną wdzięcznością. Czy nie będzie miał kiedyś żalu do niej, że go tu zaprowadziła? Czy nie będzie jej miał za złe owego dnia, owe; godziny uwielbienia, w której nazwał siebie jej niewolnikiem?
— Wszak ty się niegniewasz? — zapytała pokornie.
Uśmiechnął się, układając jej włosy, głaszcząc ją ręką jak dziecko. Ona mówiła:
— Zobaczysz jaka będę cicha. Nawet nie spostrzeżesz, że jestem przy tobie. Ale ty będziesz mię trzymał, prawda? w twojem objęciu? bo potrzebuję