Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/332

Ta strona została przepisana.

abyś mnie prowadził... Wydaje mi się, że nie umiem już chodzić teraz.
I mówiła jeszcze z wielką powagą:
— Trzeba kochać się zawsze, a będę posłuszna, będę się starała o twoje szczęście, wyrzeknę się dla ciebie wszystkiego, nawet najtajniejszych poruszeń własnej woli.
Sergiusz, widząc ją tak uległą i słodką, czuł wzmożenie mocy swej. Zapytał:
— Dlaczego drżysz? Cóż ja mogę ci zarzucić?
Nie odpowiedziała. Patrzyła prawie ze smutkiem na drzewo, na zarośla, na trawę przez nich zgniecioną.
— Ach, ty dzieciaku! — odezwał się z uśmiechem. — Czy boisz się, bym nie miał do ciebie żalu za dar twój? Dajże pokój, to niemoże być grzechem. Kochaliśmy się, jak powinniśmy się byli kochać... Chciałbym całować ślady stóp twoich prowadzące mnie tutaj, tak jak całuję twe usta, które mię znęciły, jak całuję twe piersi, które dokonały uzdrowienia, rozpoczętego, pamiętasz? przez twe małe, świeże rączki.
Spuściła głowę. I odwracając oczy od drzewa:
— Zabierz mnie ztąd — rzekła po cichu.
Sergiusz zwolna z nią odszedł. Śmiało spojrzał po raz ostatni na drzewo. Dzięki mu składał. Cień stawał się grubszym na polance, zdawało się, że zarośla przebiega dreszcz kobiety zaskoczonej w spoczynku.
Ody wyszli z gąszczów, widok słońca promie-