Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/334

Ta strona została przepisana.

ogród kocha nas. Gdyby przemówił, to nie po to, by cię przestraszyć. Czy nie pamiętasz, jakie dobre słowa słyszeliśmy szeptane wśród liści... Jesteś niespokojna, ulegasz wyobraźni.
Ale ona spuściła głowę, szepcząc:
— Wiem że ogród jest naszym przyjacielem... Zatem to ktoś obcy wszedł. Upewniam cię, że słyszę kogoś. Drżę cała. Ach, proszę cię, wyprowadź mnie ztąd, ukryj mnie.
Szli znowu, uważając pilnie na gąszcze, z obawą zobaczenia twarzy za każdym pniem. Albina przysięgała, że jakieś kroki w oddali szukają ich.
— Schowajmy się, schowajmy — powtarzała głosem błagalnym.
I rumieniła się cała. Były to narodziny wstydliwości i wstyd ów ogarniał ją boleśnie, plamiąc czystość jej ciała, niezakłóconego dotychczas żadnem poruszeniem krwi. Sergiusz przestraszył się, widząc jej rumieńce gorączkowe, zawstydzenie na licach, oczy pełne łez. Chciał ją uścisnąć, uspokoić pieszczotą, lecz ona się odsunęła, dając mu znak rozpaczliwym ruchem, że nie są już sami. Rumieniąc się coraz bardziej, patrzyła na swoją suknię rozwiązaną, odsłaniającą jej nagość, jej ramiona, szyję, łono. Ramiona jej drżały pod dotknięciem niesfornych kosmyków jej włosów. Chciała te włosy sobie poprawić, lecz bała się odsłonić kark. Teraz lada muśnięcie gałęzi, najlżejsze po-