Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/34

Ta strona została przepisana.
IV.

Ksiądz Mouret, nie czując już Teuse za sobą, zatrzymał się, szczęśliwy, iż jest nareszcie sam. Kościół zbudowany był na niewysokim pagórku z łagodnym spadkiem ku wsi; wydłużał się podobny do opuszczonej owczarni z szerokiemi oknami, z dachówkami czerwonemi. Ksiądz, odwrócił się, spoglądając na probostwo, szarą ruderę przyklejoną do boku nawy, i jakby się bał wpaść znowu w nieprzerwaną paplaninę brzęczącą mu w uszach od rana, wyszedł na prawo i poczuł się bezpiecznym dopiero przed głównemi drzwiami, gdzie go nie można było dostrzedz z probostwa. Na froncie kościoła, nagim, zniszczonym przez słońce i deszcze, wznosiła się ciasna klatka murowana, a w niej, ukazywał się czarny profil małego dzwonu; widać było koniec sznura wchodzącego w dachówki. Sześć połamanych schodów, z jednej strony na wpół w ziemi, prowadziło do wysokich, zaokrąglonych drzwi. Były one popękane, stoczone przez rdzę, kurz, pajęczyny, takie żałośne na swych oderwanych zawiasach, że zdawało się, iż wystarczy lada podmuchu, aby wiatr mógł tam